Opublikowany przez: Kasia P.
Autor zdjęcia/źródło: Zdjęcie: Arcadius Mauritz oraz mat. promocyjne Zwierciadło
Z rodzinną tradycją nie ma to związku, ponieważ w moim domu jadło się tradycyjną, polską kuchnię. Może nie taką bardzo ciężką, ale jednak: schabowy, mielony, ziemniaki itd. Kiedy miałam 21 lat stwierdziłam, że chciałabym zacząć dbać o siebie, zwracać uwagę na to, co jem, jak jem oraz dbać o aktywność fizyczną. Miałam nadzieję (i teraz po tych kilkunastu latach widzę), że to będzie z czasem procentować. Kiedy miałam te 21 lat wyjechałam z przyjaciółmi do Grecji. Był to bardzo aktywny wyjazd, a ponieważ było bardzo gorąco jedliśmy dużo warzyw i owoców. Po powrocie z tego urlopu czułam się świetnie. Postanowiłam, że zrobię taki eksperyment i nadal będę się tak odżywiać, a przede wszystkim wykluczę z diety mięso.
Najlepiej robić to etapami. W tej chwili nie jem ani mięsa, ani ryb. Jednak przez pierwszy rok kiedy przechodziłam na wegetarianizm, zrezygnowałam co prawda z mięsa, ale jadłam bardzo dużo ryb. Nie wiem czy takie podejście jest słusznie, ale słuchałam tego, co podpowiada mi mój organizm i przejście początkowo na ryby było dla mnie bardzo naturalne, łagodne, zgodne ze mną. Potem szukałam coraz więcej informacji w internecie, w książkach, szukałam jak najciekawszych publikacji o diecie wegetariańskiej. Nie było ich wtedy za wiele, dlatego w dużym stopniu opierałam się na podpowiedziach znajomych.
Z czasem naturalnie pojawił się większy dostęp do treści zamieszczanych w internecie, a dzięki temu także do publikacji zagranicznych. Zaczęłam sobie to wszystko przyswajać, przeglądać, inspirować się. Rzadko kiedy nawet teraz gdy gotuję, to gotuję dany przepis od A do Z. Mam zresztą mnóstwo książek wegetariańskich. Przeglądam zdjęcia i wynajduję ciekawe połączenia. Uwielbiam eksperymentować w kuchni. Pomimo tego, że sama piszę książki kulinarne to uwielbiam też sięgać po nowe książki innych autorów i podpatrywać ich smaki.
Chodzi i o jedno i o drugie. Żeby uzyskać jak najlepsze połączenie pod kątem zdrowotnym i pozbyć się szkodliwych składników. Oczywiście też uważam, że, jak we wszystkim, przesada nie jest dobra. W moim domu też czasami pojawiają się rzeczy, które nie są powiązane stricte ze zdrową kuchnią, ale to też kwestia proporcji. Nie jestem też taką mamą, która wciąż wszystkiego zabrania. Moje dzieci np. wiedzą, że podczas świąt mają pozwolenie na pofolgowanie sobie z jedzeniem, ale wiedzą też, że kiedy święta się skończą wrócimy do zdrowych nawyków żywieniowych. Zdrowotny aspekt potrawy to jedno, ale uważam też, że jednak smak jest bardzo ważny, bo nawet jeśli potrawa będzie bardzo, bardzo zdrowa, a nie będzie dobrze smakować, nie będziemy jeść z przyjemnością to jedzenie takich potraw nie ma większego sensu. Moim zdaniem nie o to w tym wszystkim chodzi.
Jeżeli chodzi o dzieci to cały czas się uczę takiego ich zdrowego talerza. Bo moje dzieci na każdym kroku mnie zaskakują. Moja najstarsza córka Karolina była niejadkiem i to wtedy zaczęło się takie największe kombinowanie i wymyślanie, żeby tworzyć przepisy, które będą zdrowe, będą jej smakować i które w ramach tych kilku, kilkunastu produktów, które jej smakowały, będą również pełnowartościowe. Później miałam takie szczęście, że urodziła się Jagódka, która bardzo chętnie wszystkiego próbowała. Bardzo chętnie też pomaga mi w kuchni. Wtedy pomyślałam sobie, że już posiadam taką wiedzę i doświadczenie, które pozwala mi lepiej dotrzeć kulinarnie do mojego dziecka i mogę mówić tylko innym jak powinni to robić. Tymczasem urodził się Józek, który jest niejadkiem i ma zupełnie inną kuchnię niż ta, którą miała Karolina. Tak jak kiedyś wydałam książkę z moim byłym mężem: „Przemytnicy marchewki, groszku i soczewicy” inspirowaną kuchnią mojej córki Karoliny, to mogłabym w tej chwili wydać kolejną z przepisami, które jada Józek. Tak jak u Karoliny mogliśmy wykorzystywać taki trick, że robiliśmy warzywne kotleciki, do których mogliśmy przemycać najrozmaitsze warzywa, to Józek takich rzeczy w ogóle nie akceptuje. Jest to kolejne dziecko, przy którym znowu trzeba kombinować. W dodatku mój synek jest taki, że coś, co mu smakuje teraz niekoniecznie będzie mu również smakowało za tydzień.
Córki tak. Bardzo to łączą z empatią związaną ze zwierzętami. Absolutnie nie jest to narzucone ani przeze mnie, ani przez Maćka, ale mocno to sobie połączyły. Natomiast Józek je mięso tak jak jego tata, a mój narzeczony Sebastian.
Moja dieta wyglądała bardzo podobnie, ale przywiązywałam wagę do tego, żeby ta dieta była jeszcze bardziej zróżnicowana. Byłam jednak spokojna, ponieważ wyniki z reguły miałam dobre, a nawet jeśli coś się pogarszało to szybko nadrabiałam braki dobrą dieta. Nawet moim lekarzom prowadzącym trudno było w to uwierzyć. Najważniejszym momentem był sam poród. Kiedy 13 lat temu byłam w ciąży i byłam wegetarianką to wiele osób mnie straszyło, że urodzę małe dziecko albo że moje dziecko będzie miało anemię i skończyło się to dopiero po porodzie kiedy urodziłam piękną 3,5 kg dziewczynkę. Przy kolejnych dzieciach nie było już takich komentarzy. Była tylko troska o to czy na pewno ja się dobrze czuję i czy dobrze się odżywiam. Teraz nawet z czystej ciekawości żeby się przekonać czy moje dzieci na pewno są zdrowe robię im badania. Cała trójka, nawet najmłodszy Józek, ma bardzo dobre wyniki i jak mówi się, że dzieci wegetarian mają anemię to w moim przypadku to się nie potwierdziło także mogę spać spokojnie.
Szczerze mówiąc moim zdaniem taka troska pojawia się z wiekiem. Kiedyś jak byłam mamą zaganianą to nie za bardzo lubiłam przygotowywać takie pracochłonne przepisy. Teraz rzeczywiście stałam się taką mamą, która lubi dzieciom dogadzać, np. podczas ostatniego weekendu przez pół dnia smażyłyśmy (z córką – przyp. red.) faworki, które były obsypane cukrem pudrem i później z białek, które nam zostały piekłyśmy bezy. Cieszyłam się, że mogę spędzić ten czas z moją córką. Możemy zrobić taki domowy, fajny prezent rodzeństwu.
Przed Bożym Narodzeniem moja mama zadzwoniła do mnie i zapytała, czy nie mogłabym na święta zrobić całej rodzinie pierogów. W tym roku padło na mnie, żebym je przygotowała. Pomyślałam „Boże, z tydzień mi to zajmie”. Ale potem pomyślałam, że to będzie nawet cenniejsze niż te prezenty, które będziemy sobie dawać. Robiłam więc pierogi z przepisu mojej babci, która ma 86 lat i już nie jest w stanie ich zrobić. Moja Karolina jest totalną fanką tych pierogów i jak spróbowała pierwszego powiedziała, że są bardzo dobre, ale babci były lepsze. Bardzo pozytywnie to odebrałam, bo moja córka do końca życia będzie pamiętać prababcię, właśnie dzięki tym pierogom, a jednak pochwaliła również moje.
Dużo osób kiedyś zarzucało mi, że moje dzieci powinny jeść tak jak wszyscy. Zawsze odpowiadałam, że moje dzieci jedzą tak jak jem ja. Byłoby to dziwne, gdybym sama starała się zdrowo odżywiać a moim dzieciom podawała co innego do jedzenia. Wydaje mi się, że jeżeli mama w ogóle zwraca uwagę na to, co się pojawia na stole to zawsze chce dla swoich dzieci wszystkiego co najlepsze. Nawet widzę po Józku, że czasem mówi: „nie, nie, nie zjem tego”, a potem widzi, że cała rodzina to je i się do tego przekonuje. Myślę, że to jest naturalne, że to, co najlepsze dla nas, dajemy też naszym dzieciom.
To trudne pytanie, ale w okresie zimowym najchętniej jadłabym zupy, takie ciężkie z dodatkiem kaszy, makaronu, soczewicy. Lubię też risotto, ponieważ to genialne danie i widzę, że dzieci bardzo chętnie je jedzą. To, że tam wciskam marchewkę, selera, soczewicę to już moich dzieci nie interesuje. Jak się pytają to gdzieś pod nosem powiem co tam jeszcze dołożyłam.
Wydaje mi się, że większość kobiet tak ma, że do pewnego momentu w ciąży akceptujemy że tyjemy, bo to jest fajne, bo czujemy ruchy dziecka, mamy świadomość, że tyjemy z uwagi na dziecko. Brzuch tak jakby nie denerwuje, bo jest potrzebny dla rozwoju dziecka. Jednak za każdym razem już po urodzeniu dziecka miałam ochotę od razu np. założyć sukienkę, w której poczuję się kobieco. To był dramatyczny moment, ponieważ po miesiącu od porodu oczywiście nie było takiej możliwości i byłam tym rozczarowana. Zdecydowałam się na karmienie piersią, więc także biust nie mieścił się w starych sukienkach i przyznam się, że miałam taką wielką tęsknotę za figurą sprzed ciąży. Abstrahując od brzucha już po pierwszej ciąży miałam poczucie, że waga mi spadała i dochodziła do jakiejś normy, ale zawsze miałam świadomość, że mam ok. 3 kg więcej niż w stanie kiedy czuję się ze sobą dobrze. Już po pierwszej ciąży wiedziałam także, że dzieje się tak, bo karmię. Wiem, że jest dużo takich teorii o tym, że w przypadku wielu kobiet karmienie wyszczupla, ale nie w każdym przypadku tak musi być. W moim przypadku zbędne kilogramy znikały, i to bez żadnych dodatkowych ćwiczeń, dopiero po okresie karmienia piersią. Zresztą ja nawet czułam po sobie, że to ciało zaczyna inaczej wyglądać. Po samej ciąży nie miałam faktycznie zbyt dużo kilogramów do zrzucania. Zwykle tyłam 9 – 12 kg, choć rodziłam dość duże dzieci.
Jak byłam głodna to jadłam. To jest taka moja zasada, którą zawsze powtarzam nie tyle kobietom w ciąży, ale w ogóle kobietom, które chcą dobrze wyglądać i tak się czuć. Mówię, że dobry wygląd nie jest kwestią tego, że zaczniemy sobie czegoś odmawiać i zaczniemy prowadzić bardzo restrykcyjną dietę. Jeśli organizm daje nam informacje, że jesteśmy głodne, to nie chodzi o to, żeby ten jego krzyk zdusić, ponieważ on informuje nas w ten sposób, że czegoś istotnego mu brakuje. Tylko teraz znacząca kwestia jest taka, czy my ten krzyk organizmu wysłuchamy i zjemy konkretną zupę z kaszą etc., czy zdusimy na szybko tabliczką czekolady albo torebką chipsów. Oczywiście często nam się wydaje, że potrzebujemy czegoś słodkiego, ale dzieje się tak, ponieważ nie odżywiamy się regularnie, nie jemy co 3-4 godziny. Czekamy do ostatniej chwili i wtedy potrzebujemy wysokiego, szybkiego zastrzyku energii. Wtedy najłatwiej sięgnąć po batonika i koło się zamyka. Nie doprowadzając do takich aktów desperacji i mając w zanadrzu zawsze coś do przegryzienia, jesteśmy w stanie nie doprowadzać swojego organizmu do takich nerwów. Mam np. mnóstwo znajomych, którzy mówią: „Nie, ja nie jem śniadania. Pierwszy posiłek jem ok. godz. 13:00 a rano to się zmulam jakąś kawą i jakoś to przeleci, a później muszę doładować się czymś słodkim”. W dalszym ciągu nie wielu osobom można wytłumaczyć, że lepiej jest zjeść nawet większą ilość zdrowszych rzeczy, niż połowę tej ilości, ale słodyczy. Też kiedyś miałam takie napady, zanim przeszłam na dietę wegetariańską i bardzo dobrze to pamiętam. Wiem, że ciężko w momencie kiedy jesteśmy potwornie głodni sięgnąć po sałatkę, czy gotować sobie obiad.
Ja nie mówię tak o sobie, ale chyba jednak jestem nieźle zorganizowana. Robię małe zakupy codziennie i wszystko planuję, ponieważ to daje bardzo duże oszczędności i jedzenie przede wszystkim się nie marnuje. Traktuję to jak taki podstawowy element w życiu, pewną oczywistość. To jest kwestia higieny życiowej i zapobiega wielu nerwowym sytuacjom. Nie muszę dzięki temu kupować mrożonej pizzy, żeby na ostatnią chwilę podać cokolwiek dzieciom na obiad.
Zdjęcie: Arcadius Mauritz
Zacznę od tego, żeby była jasność, że nie mam żadnej niani, czy pani od sprzątania. Muszę zorganizować swój dzień i czas tak, żeby wszystko pogodzić. Czasami jest to skomplikowane, ale wiem, że to są rzeczy do zrobienia. Są też sytuacje kiedy za bardzo nie wiem w co ręce włożyć, ale nauczyłam się robić taką listę priorytetów. Umiem z pewnych rzeczy rezygnować na rzecz tego, żeby zrobić inne. Taka lista jest bardzo pomocna. Przyznam, że czasem w ogóle potrafi mnie to z równowagi wyprowadzić kiedy wracam do domu i zastaję to, co zastaję, bo moje dzieci potrafią w 5 minut zamienić ślicznie wysprzątane mieszkanie w mieszkanie, które wygląda jakby nie było sprzątane przez miesiąc. Biorę sobie wtedy kilka głębokich wdechów i robię swoje.
Ważne jest, żeby nie zadręczać się drobnymi niepowodzeniami, tym, że nie wyglądamy jak mamy, które są gdzieś tam na świeczniku, ponieważ wiem jak one naprawdę wyglądają. Widzę jak wyglądają moje koleżanki z biznesu i muszę familijne mamy uspokoić, bo to wcale nie wygląda tak lukrowanie w tym świecie. Oczywiście dzisiaj mogę wyglądać super, bo idę na randkę z moim mężem, a jutro będę bez makijażu, bo spędzam czas z dziećmi. Wydaje mi się, że mamy duży rozstrzał między macierzyństwem postrzeganym jako wielkie poświęcenie i katorżnicza praca, a macierzyństwem, które jest takie bezproblemowe i proste. Według mnie z kolei najlepsza jest droga złotego środka i jej szukam na co dzień.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Stokrotka 2017.02.25 18:41
I to jest piękne...
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.